Wydarzenia
19-11-2017

Spotkanie z Katarzyną Suchoń

 

 

Zapalałam zapałki, gasiłam je i nimi rysowałam…

- rozmowa z Katarzyną Suchoń

 

W piątek, 10 listopada w Sołtysówce w Rajczy, miały miejsce ósme już Rozmowy Kulturalne. Tym razem, gościem spotkania była pochodząca z Żywca - Katarzyna Suchoń. Artystka amatorka, jak wielokrotnie podkreśla, powtórną przygodę z malarstwem rozpoczęła pięć lat temu.

     W 2016 roku zdobyła pierwszą nagrodę i tym samym dyplom Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej na wystawie im. Władysława Ślewińskiego w Sochaczewie pod Warszawą, a jej obraz zatytułowany ,,Górskim szlakiem do bram Puszczy Jodłowej” zdobył Nagrodę Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego prof. dr hab. Piotra Glińskiego.

     Zwyciężczyni w konkursie Qadrans Qltury na co dzień współpracuje z portalem Talent.pl. Jej obrazy do tej pory można było podziwiać na wystawie im. Ignacego Bieńka w Bielsku-Białej, w GBP w Lipowej oraz w Pałacu Habsburgów, podczas wrześniowego wernisażu II Pawilonu Sztuki Kobiet. Utalentowana, młoda artystka zdradziła nam kulisy życia, w którym sztaluga i pędzel są nieodłącznymi atrybutami codzienności.

 

Klaudia Wiercigroch-Woźniak: Kasiu,  27 listopad 2017 rok to szczególna data…

Katarzyna Suchoń: Tak. Niedługo minie pięć lat, odkąd ponownie sięgnęłam po pędzel. Przygoda z malarstwem miała początek w Jeleśni, gdzie miałam okazję uczestniczyć w  zajęciach  prowadzonych przez instruktora malarstwa. Niestety, brak czasu zmusił mnie do rezygnacji z nich. Pamiątką z tamtego okresu są dwa obrazy namalowane podczas pleneru w Krzyżowej i Pewli Wielkiej. W miejscu, gdzie malowaliśmy płynął strumyk, było bardzo zimno, chociaż paradoksalnie, powyżej tego miejsca, temperatura była znacznie wyższa. Już po pierwszej godzinie pracy chłód zaczął wszystkim doskwierać, był uciążliwy do tego stopnia, że musieliśmy przerwać malowanie. Ponieważ nie jestem malarzem plenerowym lecz studyjnym, obraz kończyłam w GOK w Jeleśni. Malarze plenerowi tworzą obraz w kilkanaście godzin, ja poświęcam od 50 – 300 godzin. Obraz ,,Dziewięć sił”, to efekt około  60-godzinnej pracy.

 

K. W-W: Malarka, Izabela Kita w jednym z wywiadów mówi, że rodzimy się z potrzebą tworzenia. Dzieci uwielbiają  malować, majsterkować. To naturalne. Czy mała Kasia rysowała po ścianach?

K. S.: Tak. Mała Kasia była do tego stopnia zdesperowana, że rysowała ołówkami po ścianach. Jednak byłam na tyle grzecznym dzieckiem, że odpowiednio wcześniej pytałam rodziców o przyszłe plany remontowe. Gdy na horyzoncie jawiła się wizja malowania ścian, wówczas miesiąc wcześniej otrzymywałam oficjalną zgodę na rysowanie po którejś ołówkiem. W tamtym okresie bardzo lubiłam rysować zwierzęta, co dziś zdarza się niezwykle rzadko, i pamiętam, jak dzień w dzień, systematycznie zamalowywałam kolejne fragmenty 3 metrowej ściany, tworząc sawannę. Oczywiście, później ją zamalowano. W dzieciństwie nie miałam kontaktu z farbami olejnymi. W tamtych czasach były one rzadkością i luksusem. Natomiast zdradzić mogę, że gdy brakowało mi ołówków, to zapalałam zapałki, gasiłam je i w ten sposób mogłam kontynuować rysowanie.

 

K. W-W: Iza w dalszej części rozmowy przyznaje, iż zdarza się często, że prędzej czy później, najczęściej w szkole, zostajemy zniechęceni do wyrażania siebie na własny sposób. Ona nie pozwoliła na to, a Katarzyna Suchoń?

K. S.: Niestety, pozwoliłam.  Pozwoliłam, by zdecydowano za mnie. Później się to zmieniło oczywiście, ale jako dziewczynka byłam podatna na sugestię innych. W szkole podstawowej uczęszczałam na różnego rodzaju zajęcia plastyczne i sporo malowałam, jednak nigdy nie dostrzeżono we mnie talentu. Nie znalazł się nikt, kto dostrzegłby potencjał i zasugerowałby dalszą drogę rozwoju. Co więcej, zawsze malowałam prace dla większości dzieci z klasy, które były wysoko oceniane, a pomimo tego, nikt się nie zorientował, że są to rysunki jednej i tej samej osoby.

 

K. W-W: Malarstwo uważa się za niedochodowe hobby i jeśli chce się być artystą, trzeba mieć świadomość, że będzie doskwierał nam głód.  Dlatego rodzice odradzali ASP?

K. S.: Tak. Mama stwierdziła, pomimo tego, że bardzo chciałam iść do szkoły plastycznej w Bielsku-Białej, nie mówiąc już o ASP, że jest to szkoła nie przyszłościowa. Że wykształcenie plastyczne nie zagwarantuje mi pracy. Dziś, po latach mogę powiedzieć, że nie wszystko co nam, rodzicom wydaje się dobre dla dziecka, rzeczywiście takim jest, czyli dochodowym, bezpiecznym, najlepszym. Osoby, które potrafią postawić na swoim, często są szczęśliwsze robiąc, to co kochają. Niejednokrotnie, jest to najlepszy ich życiowy wybór, zgodny z własnymi ambicjami.

 

K. W-W: Malarstwem przegrało z muzyką?

K. S. : Nie do końca. Na pewno zostało zahamowane przez okoliczności tamtych lat, czyli 1995-2000r. Owszem, uczęszczałam do Państwowej Szkoły Muzycznej, ponieważ była blisko. Byłam najmłodsza z rodzeństwa, oczko w głowie mamy i gdy zauważyła u brata zdolności muzyczne, to stwierdziła, że ja też mogę takowe posiadać. Siostry i bracia, wszyscy uczyli się w wyżej wymienionej szkole, więc ja też. Nie mogę powiedzieć, by mi się ten typ szkoły nie podobał, natomiast nie było to tym, co chciałam robić w przyszłości. Muzyka była dla mnie ważna, nadal jest. Grałam na fagocie, później saksofonie,  ale pojawił się bunt, na zasadzie, jeżeli ja nie mogę robić tego co chcę, to nie chcę robić niczego. Do tego stopnia stawiłam opór, że po dwóch latach przerwałam szkołę muzyczną i zrezygnowałam z chóru.

 

K. W-W: Podobno pierwszy namalowany obraz pamięta się jak pierwszą miłość…

K. S.: Oj, nie. Nie w moim przypadku. Pierwszy namalowany obraz znajduje się u mnie w kuchni. Jest to zimowy pejzaż namalowany akrylami na płycie mdf . Zostawiłam go dlatego, że był pierwszym. Pomyślałam, że mimo wszystko warto go mieć, jako pamiątkę.

 

K. W-W: Liczysz prace, które wyszły spod twojej ręki?

K. S.: Na tę chwilę nie jest ich zbyt dużo. Początkowo liczyłam. Było pięć, dziesięć, piętnaście… potem trzydzieści. Myślę, że obecnie jest ich ok czterdziestu, wszystkich powstałych w ciągu ostatnich pięciu lat. Na początku, to były trzy obrazy na rok, może cztery. Z czasem zaczęłam szybciej i częściej malować, bo też chciałam różnych rzeczy spróbować. Bardzo szybko zmieniam motywy i zakres tematów. Chciałabym móc namalować wszystko.

 

K. W-W: Ile Katarzyny Suchoń jest w twoich obrazach?

K. S.: Zawsze jest to jakaś część mnie. Dlatego, że kolejne obrazy malowane są w odmienny sposób, pod wpływem różnych emocji.

 

K. W-W: S. Dali  mówił Nie wierzę w żadne natchnienie u artysty w sensie emocjonalnym i sam niczemu takiemu nie ulegam. Moje dzieło powinno oddziaływać emocjonalnie na odbiorców, ale tworząc je, sam nie przeżywam stanów ducha, które potocznie nazywa się natchnieniem … jak to jest w twoim przypadku?

K. S.: Bardzo dobrze, jeżeli dzieło wywiera wpływ na odbiorcę, bo wydaje mi się, że po to właśnie jest. Natomiast, nie każdy artysta może sobie pozwolić na natchnienie, tym bardziej ktoś, kto dąży do doskonałości. Istnieje potrzeba ciągłego malowania, to jest trochę przykre i wygląda, jak ograniczanie samego siebie, bo maluje się nie zawsze wtedy, kiedy jest ochota. Ja siadam do sztalugi w wolnych chwilach. A są one naprawdę rzadkie i muszę je wykorzystać do maksimum. Uważam, że jest coś takiego, jak natchnienie. Widzę to po obrazach. Czasem pociągnięcia pędzlem nie wychodzą, tak jakbym sobie tego życzyła. Mogę malować i nie widzę zadowalających efektów.  A czasem wręcz odwrotnie, obraz powstaje bardzo szybko, efektownie i efektywnie. Więc w moim przypadku natchnienie istnieje, jest jak płynne przelewanie moich myśli i wrażeń.

 

K. W-W: Anna Wypych mówi: Jestem wesoła – obraz. Jestem smutna – obraz. Coś mnie zdenerwowało – obraz. Przeczytałam ciekawą książkę – obraz. Zobaczyłam, usłyszałam, przydarzyło mi się coś - zawsze skutkiem ubocznym jest obraz. Twoje prace, to także skutek  uboczny stanów emocjonalnych?

K. S.: Z pewnością stany emocjonalne są źródłem powstawania kolejnych, nowych obrazów, ale nie są bezpośrednią przyczyną mojego malarstwa. Maluję po to, by przekazywać uczucia, więc obrazy nie są skutkiem ubocznym tego procesu. Całe życie może być inspiracją do tworzenia. Maluję to co czuję, i to co chciałabym zobaczyć w swoich obrazach, jako widz.

 

K. W-W: Ania zdradziła, że podczas tworzenia słucha audiobooków a ty?

K. S.: Próbowałam słuchać audiobooków, ale to nie dla mnie. Chyba nie mam podzielnej uwagi, jeżeli chodzi o czytany materiał. Natomiast słucham bardzo dużo muzyki. Muszę się w jakiś sposób odgrodzić od otaczającego świata i wejść w swoją strefę komfortu, a muzyka znakomicie się do tego nadaje, zwłaszcza rock. W sytuacjach,  gdzie chciałabym wykrzyczeć nagromadzone emocje, ten rodzaj muzyki w połączeniu z pędzlem, jest nieodzowny. Po oczyszczeniu atmosfery z negatywnych uczuć słucham muzyki klasycznej, jazzu. Czasem jestem na tyle zmęczona światem, że muszę wręcz pobudzić organizm za pomocą muzyki. Żeby najzwyczajniej nie zasnąć przed obrazem, zwłaszcza, gdy maluję przez kilka godzin. Kawa absolutnie nie pomaga w uzyskaniu żywotności w procesie twórczym. Ponieważ nie mogę wtedy rozmawiać z osobami trzecimi, bo zaburza to mój proces myślowy i uzyskane skupienie, dźwięki są znakomitym bodźcem stymulującym.

 

K. W-W: Salwador Dali nie liczył się z opinią krytyków, uważał, że nie czują malarstwa… wsłuchujesz się w opinie innych?

K. S.: Wsłuchuję się w krytykę konstruktywną, w opinie ludzi, którzy znają się na malarstwie i wskazują alternatywne rozwiązania błędnych pociągnięć pędzla czy podpowiadają sugestie warsztatowe. Z takich rad czerpię, jak najbardziej. Niestety, jest to niewielka grupa ludzi. Dobry obraz współczesny można rozpoznać po tym jak, jest zbudowany, jak oddziałuje na percepcję, chociaż nie zawsze jest to sztuka przez wielkie ,,S”.

 

 

K. W-W: Andrzej Fogtt zdradza, że Bywają takie dni, że bardzo trudno malować. Robię wtedy inne rzeczy. To frustrujący czas?

K. S.: Zdarzają się takie dni, kiedy pracuję, zajmuję się domem itd., ale kiedy o tym nie myślę, jest ok. Nie myślę chyba, jak typowy artysta o sztuce czyli nieustannie. W takim samym stopniu jak malarstwo, ważna jest dla mnie rodzina. Jestem żoną, matką, pracownikiem, przyjaciółka, malarką i chyba taka kolejność dla mnie jest odpowiednia.

 

K. W-W: Anna Taut mówi, że bywają okresy, gdzie artysta wykonuje większą pracę w myślach niż na płótnie. Potem trzeba gonić, by sprawność ręki dogoniła nabytą wiedzę, by dorównała rozwojowi emocjonalnemu… jak wygląda u ciebie proces powstawania obrazu?

K. S.: Mam tysiąc koncepcji na obraz i nie nadążam z ich realizacją. Zrobiłabym dziesięć obrazów, a jestem dopiero przy trzech. To jest irytujące. Stąd, być może, to przeskakiwanie z tematu na temat, z motywu na motyw. Natomiast, nie przechodzę do kolejnego obrazu, dopóki nie skończę poprzedniego. Raz zdarzyło mi się kończyć obraz po upływie pół roku, ale nie podobał mi się efekt końcowy. Staram się wykańczać każdy obraz. Zwykle mam otwarte trzy prace i manewruję w ich obrębie. To gwarantuje brak nudy pod względem kolorystycznym i stylem wykonania. Póki co, takie też mam możliwości czasowe, by pozwolić sobie na trzy. Są to zwykle sprzeczne tematy, pozwalające na spróbowanie nowych zadań czy też kolorów. Chociaż, gdy patrzę na dotychczasowe obrazy, widzę wyraźnie pewną stałą gamę kolorystyczną, którą operuję. Nie do końca potrafię z niej wyjść i też nie wiem czy chcę. Jest to też ograniczone środkami finansowymi. Im lepsze narzędzia, farby, kolory, tym ich cena jest wyższa.

 

K. W-W: W obrębie malarstwa wymienić można wiele rozmaitych technik. Ty wybrałaś technikę olejną…

K. S.: Skąd ta technika… próbowano mnie nauczyć techniki szybkiej, plenerowej z lepszym lub gorszym skutkiem, ale ja się przy niej męczyłam. Przykładem jest obraz „Strumień górski”, z którego nie jestem zadowolona. Mam wrażenie, że nie jest skończony, że jest pewnego rodzaju niedopowiedzeniem, którego ja nie lubię. Ja lubię zakończyć swoją fazę myślową, postawić kropkę nad ,,i”. On jest skończony, ale nie dla mnie. Nie maluję w ogóle akrylami. Farby olejne skutecznie je wyparły ze względu na ich większe możliwości. Ponieważ maluję długo, lubię, gdy obraz trochę przeschnie i mogę w nim znów pracować. Akrylami maluje się na raz. Jest to maksymalnie trzydzieści minut. Po upływie tego czasu z obrazem nie można nic zrobić.

 

K. W-W: Marta Kunikowska-Mikulska przyznaje, że jeden z jej profesorów ze studiów powiedział kiedyś, że kompromisy są dobre w życiu, a nie w malarstwie, że obrazy mają tak wyglądać, jak my chcemy. W jakim stopniu o wyniku końcowym procesu tworzenia decyduje u ciebie improwizacja, a w jakim konsekwentna realizacja zamysłu?

K. S.: Sądzę, że do końca życia moje malarstwo będzie ewoluowało, zmieniało się . Jestem wymagająca w stosunku do siebie, więc kompromis nie wchodzi w grę. Jestem konsekwentna w podwyższaniu poprzeczki wobec moich umiejętności. Denerwuję się za każdym razem, gdy coś nie wychodzi tak, jak chcę. Ale tłumaczę sobie, że jest to początek drogi i z czasem będzie lepiej, łatwiej. Nie można wymagać od nowicjusza amatora rzeczy niemożliwych, a czasem tak robię. Dlatego staram się podchodzić do tego w sposób logiczny.

K. W-W:  Łukasz Stokłosa pytany o proces powstawania obrazu odpowiada, że Sam proces fizycznego powstawania obrazu nie zajmuje mi bardzo dużo czasu. Maluję dość energicznie. Długi jest natomiast proces dochodzenia do inspiracji i motywu, którym chciałbym się zająć. Kompletowanie materiałów, badanie tematów i kontekstów, podróże. Czasem polega to na przeglądaniu setek zdjęć, wielokrotnego przewijania 30 sekund filmu po to, by złapać ten jeden kadr, który wykorzystam do obrazu. Wreszcie zastanawianie się nad samym obrazem, kwestie kompozycji czy nastroju, gamy kolorystycznej itd. … czy u ciebie również tak to wygląda?

K. S.: Nie. U mnie pomysłów jest tysiące, mogłabym je oddawać innym. Był jeden obraz, który wiedziałam jak chciałabym go namalować lecz był bardzo ciężki w wykonaniu. Pracowałam nad nim sześć miesięcy. Mam na myśli ,,Husarię”. Duży obraz, inspirowany jednym z fotosów filmu ,,Potop”, który obejrzałam niezliczoną ilość razy. Jego wykonanie po tylu latach, było na tyle trudne ze względu na niewyraźne zdjęcia, że wiele detali nie byłam w stanie odwzorować, musiałam sięgnąć do scen grup rekonstrukcyjnych. Przeglądałam setki zdjęć z tych występów, dwa miesiące rozplanowywałam obraz. Parę razy miałam ochotę przemalować go. Dobrze, że upór wygrał ze słabością i monotonią tematu. To był pewnego rodzaju trening i wyzwanie, jakie sobie rzuciłam. W międzyczasie pracowałam nad jeszcze jednym obrazem, ale to ,,Husaria” była najważniejsza. Pod nią jest kilkadziesiąt różnych części obrazu, bo póki nie doszłam do  satysfakcjonującego efektu, zamalowywałam to, co nie spełniało moich oczekiwań.

K. W-W: Malarstwo jest jedyną formą sztuki jaką w sobie rozwijasz?

K. S.: Ach, wiem o co pytasz… zarzuciłam pisanie, bo nie mam na to czasu. Kiedyś pisałam wiersze, ale to było chwilowe wyrażenie emocji. Zdecydowanie wolę poświęcać się w całości malowaniu.

 

K. W-W: Wielu artystów młodego pokolenia boi się wystawiać swoje prace, wyjście ze strefy komfortu – pracowni, zwłaszcza dla introwertyka jest trudne, ale dziś konieczne…

K. S.: Oj, dla mnie pracownia nie jest strefą komfortu. Obrazy są u mnie ciągle komentowane przez członków rodziny. To bardzo szybkie otrzęsiny z nadmiaru zachwytu nad coraz lepszymi zdolnościami. Stwarza to rzeczywiste i logiczne podejście do malarstwa. Owszem, jest strach, jak obrazy zostaną odebrane przez profesjonalne oko, nie na zasadzie, czy to jest ładne czy nie, ale czy to jest dobrze namalowane.

 

K. W-W: Masz już kilka wernisaży za sobą,  któraś z prezentacji okazała się dla ciebie szczególnie ważna?

K. S.: Chyba ta pierwsza, choć kolejne były ważne, lecz nie wyzwalały już takiego wachlarza emocji, jak właśnie to pierwsze wyjście z cienia.

 

K. W-W: Malowanie może być sposobem na życie, da się połączyć sztukę z biznesem?

K. S. : Oczywiście, że tak. Udowodniło to wiele osób malujących na zamówienie. Przykładem jest młode malarstwo wystawiane w Internecie, w galeriach. Mając wyrobione nazwisko i odpowiedni status można bardzo dobrze prosperować będąc artystą. Ja sobie postawiłam za cel nie sprzedawać moich prac za bezcen, mogę sobie na to pozwolić, ponieważ pracuję zawodowo. To, że ja chcę malować i chciałabym się z tego utrzymywać, nie oznacza tego, że w tym momencie mogę to robić. Jeżeli ktoś rezygnuje, to jak ma się przekonać, czy jest w stanie utrzymać się z malowania. Trzeba czasem poświęcić wiele lat, by to udowodnić. Wystawiać się w galeriach, startować w konkursach. U nas nie ma też tzw. świadomości sztuki, tak jak to jest na zachodzie. Obrazy kupujemy w IKEI, skłonni jesteśmy zapłacić trzysta złotych za obraz drukowany i tego samego oczekujemy od obrazu, który malowany jest przez kilkadziesiąt godzin, który jest niepowtarzalny i jedyny w swoim rodzaju. To jest nielogiczne. Nie za te pieniądze.

 

K. W-W: Jakie 3 obrazy z dowolnych muzeów lub prywatnych kolekcji powiesiłabyś u siebie w pracowni lub domu?

K. S.: Na pewno któryś z kolekcji Williama Turnera, Vincenta van Gogha i naszego rodaka Chełmońskiego.

 

K. W-W: Czym jest sukces dla ciebie?

K. S.: Sukcesem jest dla mnie to, że w ogóle maluję. Kiedyś było to nieosiągalne, tzn. wielu dawało mi do zrozumienia, że skoro nie mam odpowiedniego wykształcenia, nie będę tu, gdzie jestem. Nie warto rezygnować z marzeń.

 

K. W-W: Malarstwo to poligon doświadczeń…

K. S.: Jak najbardziej. Malarstwo jest jedną z dziedzin, która ogarnia wszystkie aspekty życia.

 

K. W-W: Treść czy forma… co dla ciebie jest w obrazie najistotniejsze?

K. S.: Wszystko.

 

K. W-W: Jaką wizję świata starasz się przedstawić za pośrednictwem własnych obrazów?

K. S.: Przeciwną do tej, która jest teraz promowana. Chciałabym powrotu malarstwa kierowanego do ludzi i robionego przez ludzi. Nie malarstwo dla malarstwa, sztuka dla sztuki.

 

K. W-W: Wyzwaniem dla mnie jest stworzenie dzieła, które nie pozostawi odbiorcy obojętnym, pozostawi możliwość subiektywnego odbioru. Dlatego też tak ciężko przychodzi mi nadawanie obrazom tytułów. Tytuł ogranicza, narzuca takie, a nie inne myślenie. W obecnych czasach z wyobraźnią jest u nas kiepsko mówi Agnieszka Budenko. Ty wyznajesz szkołę tytułowania?

K. S.: Tak, u mnie z nazwą obrazu, jest jak z tytułem piosenki. Jest on wskazówką, a to w jaki sposób widz odbierze dzieło, zależy od jego indywidualnego postrzegania świata. Tytuł pojawia się wtedy, gdy obraz jest gotowy.

 

K. W-W: Co lubisz a czego nie w pracy nad obrazem…

K. S.: Nie lubię stanu, w którym muszę się powstrzymywać od malowania, z uwagi na brak czasu. Ponieważ jestem osoba niezwykle upartą, nie lubię sytuacji wyglądających na bez wyjścia. A lubię to, że nie muszę się tłumaczyć z tego co robię. Od pewnego czasu jestem dumna z tego, że nie chodziłam do ASP, że nie byłam ograniczana przez pewne kanony, nie wyszłam spod czyichś skrzydeł mentorskich. To, gdzie jestem teraz, jest tylko i wyłącznie moją zasługą. Nikt mi tego nie dał, chyba że Bóg.

 

K. W-W: Malujesz na zamówienie?

K. S.: Malowałam obraz dla siostrzenicy, która tańczyła w Krakusie. Obraz powstał na podstawie zdjęcia z jej występu. Zdjęcie było o tyle inspirujące, że na pierwszym planie był ruch, który udało mi się przenieść na obraz z dobrym skutkiem, potwierdzały to opinie innych. Ze względu na mniejszy format ciężko uzyskać identyczność. Autoportret narzuca niejako wielkość obrazu. Malować na formacie 40x60 i uzyskać wierne podobieństwo, to nie lada wyczyn. Potrzeba dobrych pędzli, sprawnej ręki, która nie drga i doświadczenia.

 

K. W-W: Proces twórczy czy odtwórczy jest ci bliższy?

K. S.: Malarstwo z wyobraźni jest ciężkim malarstwem. Potrzeba lat pracy oraz pewności siebie, że to, co ja sobie wyobrażam, potrafię przenieść na płótno. Zastanawiałam się nad tym i wiele osób mnie prosiło, ale nie sądzę bym była na to gotowa na tym etapie.

 

K. W-W: Monotematyzm jest ci obcy…

K. S.: Tak, bo ja chcę iść dalej, brać na warsztat różne zagadnienia i tematy. To jest poszukiwanie nowych doświadczeń, ciągła praca nad sobą.  

 

K. W-W: Aleksandra Waliszewska wyznała, że jak skończy pracę, to już jakby jest nie jej. To usamodzielnione dziecko. Najważniejsza jest ona dla niej na etapie produkcji…  

K. S.: Dla mnie na każdym etapie jest ważna. Zaczynam ją z jakimś pomysłem i każda następna część pracy nad obrazem jest ważna, z punktu widzenia rozwijania swoich umiejętności, doskonalenia się.

 

K. W-W: Plener czy pracownia? Plotka głosi, że w pracowni szybko i łatwo się dziczeje…

K. S.: Powiedziałam, że jestem artystką studyjną, ale plener też lubię, z uwagi na możliwość obcowania z  najwspanialszym wzorcem malarskim - matką naturą, poznanie innych twórców, wymianę doświadczeń i atmosferę, jedyną w swoim rodzaju.

 

K. W-W: Rytuały… czy istnieje coś takiego, jak papieros, lampka wina?

K. S.: Oj nie, nie palę, nigdy nie paliłam. Chyba nie. Siadam i maluję. Po prostu. Czasem jest to kawa. Zawsze słucham muzyki…może to jest ten rytuał.

 

K. W-W: Dopuszczasz myśl, że pędzel może się kiedyś znudzić i sięgniesz po inne narzędzia jak np. aerograf?

K. S.: Może tak być, ale w obecnej chwili nie widzę potrzeby takiej zamiany. Ale kto wie… pastele? Szkice?

 

K. W-W: Nad czym obecnie pracujesz?

K. S.: Obecnie pracuję nad trzema obrazami: pejzaż górski, wschód słońca nad miastem i kwiaty. Weszłam w bardzo ciemna kolorystykę, która nie ukrywam, jest problematyczna. Łatwo popaść w szarości.

 

K. W-W: Czego życzyć artystce?

K. S.: Wytrwałości. Satysfakcji. Żebym kiedyś nie rzuciła sztalugą w kąt i nie stwierdziła, że to był zmarnowany czas.

 

 

 

 

Dziękuję za rozmowę.

Klaudia W-W

 

Tekst dostępny na ŻywiecInfo.pl

Zdjęcia: K. W-W, Z. Kopeć

 


 

 

 

« powrót do listy

Copyright © Towarzystwo Miłośników Ziemi Żywieckiej.

projekt i wykonanie